„Życie ze stratą” to książka, którą powinien przeczytać każdy. Utrata dziecka nienarodzonego to jedno z najtrudniejszych przeżyć, jakie może spotkać rodziców. Często oprócz bólu związanego ze stratą kogoś, kogo już zdążyli pokochać, doświadczają braku zrozumienia. Nieraz brakuje im wsparcia najbliższych, a także osób, które powinny udzielić im fachowej opieki medycznej i duszpasterskiej – personelu szpitalnego oraz księży. Książka jest wywiadem/rozmową między innymi ze mną. Od kilku lat nieodpłatnie pomagam kobietom w sytuacji straty, w kwestii informowania o przysługujących im prawach. Prowadzę interwencje w szpitalach w całej Polsce pomagając rodzicom uzyskać to czego potrzebują do poradzenia sobie z żałobą.
Książka do kupienia TUTAJ.
O Autorze:
ks. Krzysztof Porosło – doktor teologii dogmatycznej, archidiecezjalny duszpasterz akademicki oraz wykładowca na UPJP2 w Krakowie. Prowadzi stronę baptysterium.pl. Autor kilkunastu książek poświęconych przede wszystkim zagadnieniom liturgicznym. Razem z księdzem gościliśmy na kanapach Dzień Dobry TVN, rozmawiając o pomocy rodzicom po stracie. TUTAJ.
Fragment rozmowy:
„Rozumiem, że to w rozporządzeniach Ministerstwa Zdrowia pojawia się to rozróżnienie. Dlaczego w ogóle je wprowadzono? Jak widać, powoduje ono problemy, a z tego co mi wiadomo, różna jest dokumentacja medyczna, którą przygotowuje szpital, w zależności od tego, czy mamy do czynienia z martwym urodzeniem czy z poronieniem. To automatycznie komplikuje całą sprawę, a z logicznego punktu widzenia jedno i drugie oznacza po prostu śmierć dziecka.
Tak, bo była ciąża albo jej nie było. Tutaj dzielenie rodziców na tych, którzy stracili dziecko na wczesnym etapie ciąży, i na tych, którzy je stracili na późniejszym etapie, na tych, którzy znają płeć dziecka, i na tych, którzy jej nie znają, jest absolutnie krzywdzące i świadczy wręcz o dyskryminacji. Jeżeli chodzi o to, dlaczego jest taki podział, trzeba by zadać takie pytanie osobom, które tworzyły te określenia. W moim przekonaniu terminy te powinny być używane jedynie w kontekście medycznym.
Spotykam się z wieloma sytuacjami, w których lekarze pytają po prostu rodziców o „płeć serca”, jak to się mówi, czyli o przeczucie rodziców co do płci dziecka. To jest wyłącznie kwestia statystyki. Problemy z wydaniem karty martwego urodzenia sprowadzają się właśnie do poznania płci, żadne bowiem przepisy nie obligują ani personelu medycznego, ani rodziców do robienia badań genetycznych. W dokumentach trzeba jednak zaznaczyć płeć zgodnie ze stanem faktycznym. I jeśli są rodzice, którzy jej nie znają, bo na przykład po prostu jej nie widać, to lekarze chcą mieć jakieś dowody. Tu znowu pojawia się problem z dyskryminowaniem rodziców ze względu na tych, którzy znają płeć dziecka, i na tych, którzy muszą ją poznać. Ci drudzy, żeby uzyskać jakiekolwiek uprawnienia związane ze stratą, muszą po prostu za to zapłacić. Koszt podstawowych badań genetycznych to kwota około czterystu złotych, więc nie jest to mało. Bardzo wiele osób musi zrezygnować z badań, bo ich na to nie stać.
Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę ta kwestia rozróżnienia poronienia i martwego urodzenia, ale też podstawowy problem z tym, że w szpitalu dziecko na wczesnym etapie nie jest traktowane jak dziecko, to jest tak naprawdę pochodna całej dyskusji dotyczącej uprawnień aborcyjnych. Skoro prawo medyczne rozróżnia, to potem w debacie o aborcji też się używa tych kategorii.
Powiem tak: debata debatą, są osoby, którym bardzo zależy na tym, żeby poszerzyć uprawnienia aborcyjne, natomiast ja mam takie doświadczenie, że kobiety traktują płód jako dziecko od momentu, kiedy zobaczyły dwie kreseczki na teście ciążowym.
Powiem szczerze, że jestem absolutnie poza tą dyskusją. Dla mnie najważniejsze jest to, czego te kobiety potrzebują. Pomagam im w spełnianiu ich woli. Są kobiety, którym bardzo zależy na tym, żeby pochować dziecko, są i takie, które pytają, czy mogą je zostawić w szpitalu – i wtedy używają sformułowania „materiał poronny”.
Mam jednak wrażenie, że wszystkie je łączy cierpienie spowodowane tym, że szpital nie ma narzędzi, osób, które pochyliłyby się tu i teraz nad ich potrzebami. Stąd właśnie konieczność szukania tych informacji na zewnątrz, na przykład u mnie. Bo co z tego, że kobiecie przysługuje opieka psychologa w szpitalu, jeżeli wyrazi taką wolę, skoro nie ma etatów albo kobieta leży w szpitalu w momencie, kiedy psychologa nie ma?
Trzeba też jednak przyznać, że jest coraz więcej miejsc, gdzie spełnia się wolę kobiety i traktuje jej potrzeby i jej żałobę poważnie. Świadomość co do konsekwencji złego traktowania kobiety, która przeżyła stratę, jest coraz większa. Na szczęście coraz rzadziej zdarza się przechodzenie do porządku nad tą sytuacją, machanie ręką, lekceważące traktowanie, mówienie, że „będzie następne”.
Jak pani myśli, dlaczego to się zmienia? Świadomość, że tego typu zachowania mogą pociągnąć za sobą jakieś konsekwencje prawne, zmienia sytuację?
Zdecydowanie tak, bo wszystkie interwencje, które podjęłam, łączy jedna rzecz – wskazywanie błędów i zaniechań szpitala na etapie przyjęcia czy przeprowadzenia procedur. I chociaż szpital może mieć cały czas inne zdanie co do wydania karty martwego urodzenia, to jednak uginają się pod moją litanią: „zobaczcie, ile błędów popełniliście, więc lepiej wydajcie tę kartę”. Tak, to na pewno, ale nie tylko świadomość konsekwencji prawnych. Myślę też, że rośnie świadomość społeczna wagi opieki psychologicznej.
A zdarzyło się pani, że nie wystarczyło skierowanie takiego listu z zarzutami, że było konieczne wejście na drogę postępowania prawnego?
Nie. Zawsze uzyskujemy to, o co prosimy. Najczęściej dotyczy to wydania materiału oraz wydania karty martwego urodzenia. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest bardzo duży problem z kobietami, które tracą ciążę w domu, mówiąc wprost: do toalety, bo to najczęściej tak się dzieje. Nie mają możliwości uchwycenia niczego, bo nawet się nie spodziewają, że to może nastąpić. Przychodzą do szpitala, zgłaszają się na badania i okazuje się, że ciąży już nie ma. Nie ma nawet konieczności przeprowadzania żadnego zabiegu czy dodatkowych badań i są odsyłane do domu. Wydaje mi się, że one są w najgorszej sytuacji, bo nikt im nie chce pomóc. Szpitale mówią wprost, że nie doszło do straty u nich, nie mają materiału do badań, więc nie wydadzą karty martwego urodzenia.
Te kobiety zostają z niczym. Miały potwierdzoną ciążę, były już na jednej, dwóch wizytach u ginekologa, widziały to bijące serduszko i nagle słyszą, że nic im nie przysługuje, bo doszło do straty w warunkach domowych. Ale też znalazłam na to sposób – wysyłam do szpitala żądanie wydania karty martwego urodzenia, wskazujemy przepisy, zawsze się udaje. I nagle okazuje się, że tu też można zaznaczyć płeć według uznania rodziców. Najczęściej jednak proszę taką kobietę, żeby zgłosiła się do swojego ginekologa, który też może wydać kartę martwego urodzenia. Ten dokument pozwala zarejestrować dziecko i nadać mu imię w urzędzie stanu cywilnego oraz zawnioskować do pracodawcy o skrócony urlop macierzyński czy o zasiłek macierzyński, co zależy od sytuacji. Dlatego ta karta martwego urodzenia jest tak ważna.”
O sytuacji prawnej rodziców w obliczu straty przeczytasz TUTAJ.